Dla osoób, które czytają moje inne blogi, zapraszam na nowe rozdziały na:
www.my-lord-naruto.blog.onet.pl
www.milosc-jak-pozytywka-narusasu.blog.onet.pl
Może jeszcze dziś lub jutro dodam nowy rozdział na www.prisoners-yaoi-naruto.blog.onet.pl
~~!~~
Naruto patrzył na to z niemałym zdziwieniem. Orochimaru potrafił zadbać o swoich wojowników.
- W sumie takie życie nie jest złe – odezwał się Kiba, przypatrując się hulającym w najlepsze gladiatorom. Pili w najlepsze, zanosząc się, co chwile śmiechem – Gdyby tylko nie te zabójcze treningi – jęknął, ziewając.
Naruto nie skomentował tego. Dla niego takie przyjemności były mało znaczące. Może, dlatego, że był Trakiem i miał inne wartości, niż ci wszyscy Rzymianie razem wzięci? Może, ale przede wszystkim liczyło się coś innego, a mianowicie wolność i zabicie Legata. To było na początku jego listy celów, do których dążył. Nie miał czasu na głupie zabawy. Bo tak można nazwać to, co robili wojownicy Orochimaru w chwili obecnej.
- Idę spać – mruknął, niezainteresowany. Już dość się napatrzył na pijanych i uprawiających seks gladiatorów. Miał tylko wielką nadzieje, że nikt nie wtargnie na jego łóżko z nieprzyzwoitymi propozycjami. Chciał się wyspać dzisiejszej nocy, choć podejrzewał, że będzie ciężko, zważywszy na panujące jęki dookoła.
Dni mijały. A z każdym następnym zachodem słońca, czuł, że jest lepszy i silniejszy. Doktorek go nie oszczędzał. Ledwo się wysypiał, ale nie narzekał. Ważne, że zbliżał się powoli do swojego celu. Celu stania się silniejszym i wytrwalszym. Czas mijał w miarę szybko. Nie spostrzegł nawet, kiedy nastał dzień testu na stanie się wojownikiem domu Orochimaru.
- Dziś – odezwał się wysoki głos długowłosego mężczyzny. Stał na balkonie, wznoszą ręce ku górze jakby głosił jakieś ważne kazanie – nastał wasz dzień sądu. Zobaczymy, który z was jest godzień, aby dostać znak tego domu. – podniósł metalowy pręt z końcówką wyrobionego O.
Wszyscy ustawili się w szeregu, czekając na rozkaz Ibiki’ego. Mężczyzna przechodził obok nich, wybierając pary, które miały stanąć razem do pojedynku. Kiba trafił na Kankuro, Shikamaru na Dosu, a Naruto jak można było się spodziewać, na Mistrza Kapui, Sasuke. Trak podejrzewał, że Doktorek zrobił to specjalnie, aby pokazać mu, do czego jest zdolny prawdziwy gladiator. Nie przejął się jednak tym, choć pewnie ktoś inny na jego miejscu jęknął by ze strachu o swoje życie. Ale pewnie też nie każdy zdawał sobie sprawę, że dnia poprzedniego Pan Mistrz ostro zabalował z butelką wina, upijając się do nieprzytomności. Oczywiście z małą pomocą. Naruto doskonale wiedział, że Uchiha dnia dzisiejszego jest w kiepskiej kondycji. Cóż.. kac to morderca, jak to mówią.
Nadeszła jego kolej, na którą tak długo czekał. Wydawało mu się, że walki innych przeciągały się w nieskończoność. Stanął na desce, położonej dwa metry nad ziemią. To na tym, nowi mieli wykazać się sprytem, albo jakimś talentem, który mógłby ich trzymać w domu Orochimaru jako wojowników, a nie jako mięso dla wygłodniałych bestii.
Zanim dano sygnał rozpoczęcia walki, poprawił tarczę i miecz w ręku. Wystawił prawą nogę do przodu, a lewą do tyłu, opierając na niej ciężar ciała. Musiał pamiętać, że jak przeciwnik był blisko jednej z nóg, to trzeba było oprzeć na niej cały swój ciężar ciała, aby napastnik nie wykorzystał okazji do podhaczenia kończyny, w celu przewrócenia przeciwnika na ziemie. Równało się to z końcem pojedynku.
Spojrzał na Sasuke, który starał się zamaskować nienajlepszą kondycję dzisiejszego dnia. Uśmiechnął się pod nosem, widząc jego mizerne próby. Widocznie bogowie mu sprzyjali.
Dźwięk uderzającego miecza w tarczę, zasygnalizował rozpoczęcie walki. Trak nie zamierzał się wysilać. Podszedł ostrożnie w stronę Uchihy, trzymając twardo miecz w ręku. Miał już plan, jak zabrać się za skacowanego gladiatora, który ledwo utrzymywał równowagę na kawałku drewna. Zbliżył się do niego na odległość około dwóch metrów i uśmiechnął się do niego kpiąco, co zadziałało niczym czerwona płachta na byka. Sasuke ruszył w jego stronę. Naruto tylko na to czekał. Rozluźnił ucisk na tarczy i rzucił nią w zaskoczonego bruneta. Miał teraz okazję, aby podbiec do gladiatora i podhaczyć mu nogę, tak, aby Mistrz Kapui spadł hukiem na ziemię. Trak wychylił głowę, spoglądając z rozbawieniem na leżącego i wściekłego Uchihę.
- Jeszcze się doigrasz, Traku – usłyszał głos, który należał do Doktorka. Najwidoczniej go przejrzał, ale za bardzo się tym nie przejmował. Ważne, że skompromitował zarozumiałego Sasuke. – Tak łatwo ci nie odpuści.
- I o to chodzi – uśmiechnął się z zadowolenia, spoglądając na Doktorka, który pokiwał z politowaniem głową. W gruncie rzeczy, Ibiki nie był taki groźny, na jakiego się kreował przy nowych. Po prostu kierował się czystą psychologią, według której ludzie wyrabiają sobie zdanie na temat danej osoby na pierwszym spotkaniu. Tak, więc groźna postawa mężczyzny, budziła szacunek nawet, jeśli których z wojowników się z nim zaprzyjaźnił. A wszystko to, dzięki pierwszemu wrażeniu.
Ten dzień był początkiem jego nowej drogi. Na jego ręku został wypalony znak domu Orochimaru.
Jego oczekiwania nie ziściły się. Myślał, że jego pozycja podniesie się nieco do góry, że będzie brany bardziej poważnie. Niestety, mylił się. Gadka, że kiedy wypali się znak na skórze wojownika, czyni go bratem reszty gladiatorów była bujdą. Trzeba było wygrać kilka walk na arenie, aby zyskać, jako taki szacunek w oczach starszych wojowników. Wciąż byli pomiatani przez bandę Sasuke, który jak podejrzewał Doktorek, odpłaci się za porażkę. Wystarczyło poczekać na deszczowy wieczór, aby Uchiha wraz z bestią z Kartaginy, bo taki przydomek zyskał jego przyjaciel Neji Hyuuga, przywiązali go na dworze w czasie ulewy, zakneblując mu usta jakąś szmatą. W efekcie musiał czekać na wschód słońca, aby których z jego kolegów mu pomógł. Niestety doprawił się tamtej nocy uporczywego kataru, który nadal nie chciał odejść. Wracając jednak do bestii z Kartaginy. Skąd wzięła się ta ksywa? Otóż, jak słyszał od Nary, legenda głosi, że Neji, jako jedyny przeżył starcie swojego plemienia z innym plemieniem. Został on sam i pięćdziesięciu wrogich wojowników. Zabił ich wszystkich, ćwiartując ich ciała na małe kawałeczki i jedząc ich mięso przez parę dni.
Naruto nie wierzył w tę brednię. Tak samo jak nie wierzył w bogów i w przeznaczenie. To człowiek decyduje o swoim losie i nikt inny nie miał wpływu na jego życie.
Trak jednak nie musiał czekać długo na kolejną okazję do walki. Za parę dni miało się odbyć święto Wulkanaliów, związku, z czym, Orochimaru postanowił wystawić swoich wojowników do walki. Oczywiście ten stary gad miał w tym swój interes. Nie było to tajemnicą, że mężczyzna starał się o wyższą pozycję w Rzymie, a od czegoś trzeba było zacząć. W przypadku Orochimaru, było to podlizywanie się.
- To jak wyglądają walki? – spytał, dosiadając się do Nary i Inuzuki. Mieli teraz przerwę i odpoczywali w cieniu – wiecie, kto, z kim walczy?
- Jeszcze nie – odparł Shikamaru – Dziś w nocy ogłoszą, kto i z kim walczy – mruknął, obserwując białe kłębki dymu, które wędrowały po niebieskim sklepieniu nieba. Przypominały w tej chwili zarysy kontynentów ziemi. Westchnął na te porównanie.
- Ciekawe, z kim będzie walczył Sasuke – Shikamaru mógł przysiądź, że widział błysk w oku Naruto. Czasem się zastanawiał, czy jego kolega jest w pełni normalny, bo przecież nikt o zdrowym umyśle nie wpakowywał się pod nos Uchihy.
Kiba spojrzał na Traka jak na obcą osobę.
- Czy ktoś ci kiedyś zrobił krzywdę w dzieciństwie? – spytał się, przypatrując się blondynowi uważnie. Uzumaki spojrzał na niego zdziwiony.
- Nie. Skąd takie głupie pytanie? – spytał, nie rozumiejąc toku myślenia mężczyzny z tatuażami na policzkach.
- Zachowujesz się jak masochista, zadzierając na każdym kroku z Uchihą. Czy to naprawdę przynosi ci przyjemność? – spytał, ze skwaszoną miną. Kompletnie nie rozumiał poczynań Traka.
- Największą na świecie – uśmiechnął się kpiąco blondyn – nie ma nic zabawniejszego od poirytowanego Mistrza – zaśmiał się, zwracając na siebie wzrok reszty gladiatorów.
- Masochista, normalnie – skwitował Kiba, widząc śmiejącego się Naruto – Masz na bani, ja bym nigdy nie chciał się z nim zmierzyć. – zmrużył oczy – Aż zadziwiające jest to, że jeszcze żyjesz – dodał ciszej. – po tym, co ty mu odpierdalasz. Ja bym to cię chyba na kwaśne jabłko zbił.
Trak nieco się uspokoił i spojrzał na kolegę.
- Tylko by spróbował, to by go gad na kompot przerobił – uśmiechnął się perfidnie, wstając na nogi – idę trzymać kondycję – powiedział, opuszczając dwóch szatynów w cieniu.
Noc nadeszła szybko. Słońce zaszło za horyzont, ustępując miejsca księżycowi, który zawisł nad głowami gladiatorów. Była to pora na wyczytanie listy.
- Zbiórka! – krzyknął Ibiki, pojawiwszy się na polu treningowym. Stał wyprostowany, trzymając w prawej ręce pewien zwój. Czekał, aż wszyscy wojownicy się ustawią, aby przeczytać listę pojedynków na Wulkanalia. Kiedy zapanował spokój, przeszedł do wyczytania gladiatorów – Trak i Kiba, Sai i Lee, Nara i Chouji – wyczytywał w kolejności jeszcze parę par wojowników – a na koniec dwie wisienki – uśmiechnął się z zadowolenia – Mistrz Kapui oraz Bestia z Kartaginy – zakończył czytanie ku uldze wojownikom. Wszyscy byli niemalże zadowoleni oprócz Traka, który jednak liczył, że to on stanie do walki z Uchihą. – A, i jeszcze jedno – odezwał się Doktorek – Jutro mamy gości. Będą to bogaci Rzymianie, których zaprosił Pan Orochimaru. Macie się dobrze sprawować, bo będziecie jutro główną atrakcją domu. Orochimaru liczy na wdzięczność i zadowolenie swoich gości, którzy będą jutro opuszczać progi tego miejsca. Więc bez żadnych szopek – ostrzegł – To dotyczy się szczególnie ciebie, Traku – zwrócił się do Naruto, posyłając mu groźne spojrzenie.
- Eee – odezwał się Kiba – a co my mamy właściwie jutro robić? – zapytał.
Doktorek uśmiechnął się pod nosem.
- Dobrze się prezentować – odparł. – Stać, prężyć mięśnie, nie bić się i najlepiej się nie odzywać. Ale pewnie i to sknocicie – mruknął pod nosem. – Z rana nasmarujcie się olejkiem, musicie dobrze wyglądać. Od tego zależy wasza wypłata – dodał.
Gladiatorzy spojrzeli wilczym wzrokiem na Naruto. Od dawna było wiadomo, że nie przepadali za nim, zwłaszcza, kiedy zbierali kary za jego zachowanie. A zdarzało się to dosyć często, niektórzy twierdzili, że nawet za często. Niestety Trak, nic z tego sobie nie robił. Robił, to, co mu się podobało. Nie przerażały go spojrzenia umięśnionych, wściekłych mężczyzn, którzy jak gdyby tylko mogli, rzuciliby się na niego, związując go sznurem i wrzucając do dziury, zakopawszy go żywcem.
~~!~~