sobota, 19 lutego 2011

Rozdział IV

Witam! Muszę wam powiedzieć, że jestem mile zaskoczona waszym okazaniem chęci do czytania w przyszłości podobnych psychiczno/psychodelicznych opowiadań. Myślę, że kiedyś takie jeszcze napiszę i dodam na bloga, bo muszę przyznać, że lubię pisać takie dziwne dziwadła. (nie wiem jak to inaczej nazwać).
Odpowiedzi, co do waszych komentarzy.
Dreigo - Czuję się uradowana z powodu doznania takiego zaszczytu jakim było napisanie przez ciebie najdłuższego komentarza w swoim życiu. ^^
Daimon - nie wiem jak to robisz, ale... ale, no właśnie ale. Muszę zmienić taktykę, bo rozgryzłaś większość moich niedojaśnień w opowiadaniu. Tak, Naruto jest postacią zainspirowaną przez istniejącego w przeszłości gladiatora, nazywającego się Spartacus. (teraz, w celu pogłębiania wiedzy, zakupiłam nawet książkę pt."Powstanie niewolników."). Czerwone coś było Gaarą, jak przewidywałaś.
Kauru/Rii-chan - obecnie napisałam 5 stron A4 w wordzie. Pisząc więcej, potrzebuję więcej ilości czasu :) Niestety. Ale mogę nad tym popracować, by wydłużać stoponiowo rozdziały.

W tym tygodniu nie oczekujcie nowych notek, czeka mnie 7 sprawdzianów/prac klasowych/testów (w każdej szkole inaczej to nazywają). Chodzi o to, że są to prace są na min. 30 minut. Byłoby tego 5, ale jak się było chorym, to się ma bonusiki -,-".

Dziękuję jeszcze życzenia związane z powrotem do zdrowia :) Miło, że się o mnie martwicie :D Muszę powiedzieć, że czuję się dobrze, nie mam nic złamanego, ale mozliwe jest, że zrobiłam sobie coś z kolanem, ale muszę poczekać jeszcze jakiś tydzień, bo może ból bierze się od siniaka znajdującego się w tamtym miejscu :)
Pisałam rozdział przy piosence : Music

~~!~~

Obserwowany pod czujnym okiem człowieka z blizną, szedł posłusznie za jakąś niewolnicą, która miała go doprowadzić do niejakiego Orochimaru. Mężczyzna ten był panem tego domu dla gladiatorów i zajmował się sprawowaniem kontroli nad szkoleniem niewolników na przyszłych wojowników, wystawiając ich później na arenę w nadziei na uzyskanie sławy i chluby dla swojego domu. Oczywiste było, że za ta chwałą, kryły się także pieniądze, bo jakże by inaczej. Niemniej jednak, był wdzięczny temu dziwnemu facetowi za uratowanie jego życia, bo to on zaproponował cesarskiemu legatowi odkupienie go z rąk handlarza, który robił interesy w imieniu przełożonego władcy Rzymu. Był tylko ciekaw, co teraz usłyszy od tego trupio bladego mężczyzny o szorstkiej cerze i małych oczach. Być może się pomylił i Orochimaru będzie chciał go poćwiartować na milion kawałków na oczach swojej żony, aby pokazać jej swoją waleczność i odwagę? Rzymianie mieli naprawdę dziwne usposobienie.
- Wzywał mnie pan? – stanął wyprostowany, spoglądając odważnie w oczy swojego właściciela o długich, czarnych włosach. Orochimaru leżał na łożu pełnym poduszek, opierając się wygodnie i wyglądając niczym śpiąca Wenus autorstwa Gregorion’a, z tą jednak różnicą, że mężczyzna był odziany w przewiewną, białą szatę, a wokół niego stały dwie młodziutkie niewolnice, które usługiwały mu, podając winogrona i wachlując liśćmi palmy.
- Tak, jak pamiętasz, obiecałem ci załatwić lekarza i tego słowa dotrzymałem. Ale nic za darmo – ostrzegł, uśmiechając się perfidnie. Nie kupował byle, jakiego towaru do marnych zadań. Widział w tym chłopaku potencjał. Ten błysk w oczach, który mówił, że jest w stanie zrobić wszystko, aby się zemścić i uzyskać wolność. To była jego nowa przepustka do sławy.
- To nic nowego w tym zepsutym świecie. – odpowiedział zgodnie z prawdą, panującą w Rzymie. Jego oczy wciąż przyglądały się bacznie Orochimaru, który siedząc wygodnie na loży, dzierżył kieliszek wytrawnego wina w ręce. Rozkoszował się tym trunkiem, uśmiechając się z satysfakcją w stronę Naruto. Mimo to, blondyn stał nieruchomo, kątem oka zerkając po kątach w pomieszczeniu, w którym znajdowały się jeszcze dwie, skąpo odziane niewolnice, stojące przy drzwiach. Najwidoczniej jego pan lubił przebywać w towarzystwie kobiet.
- Bystry z ciebie chłopak. – zauważył, choć spodziewał tego po dawnym generale Traków. Była to kolejna zaleta, która mógł śmiało dopisać na listę nowo nabytego niewolnika. Nie często zdarzają się jeńcy o wysokim ilorazie inteligencji, a to świadczyło z kolei, że Trak będzie miał już pewien rodzaj przewagi na arenie.
- Co mam zrobić? – spytał bez ogródek, mrużąc oczy w wyczekiwaniu na odpowiedź. Nie uśmiechało mu się ciągłe wyczekiwanie na udzielenie mu odpowiedzi ze strony bladego człowieka.
- Przeżyć za wszelką cenę. – rzucił szybko, poczym dodał jeszcze - Masz żyć i sięgnąć po chwałę dla tego domu, a później upokorzyć i zniszczyć legata. – odparł, podnosząc się na nogi i podchodząc do stojącego na baczności gladiatora w celu przyjrzenia mu się uważnie. Uśmiechnął się jeszcze z satysfakcją, badając każdy skrawek ciała jego nowego nabytku.
- Nawet bez rozkazu pana, dokonałbym tych rzeczy. – odwzajemnił uśmiech, spoglądając odważnie w uradowane, miodowe tęczówki. Nie trudno było się domyślić, że obaj byli z tego faktu niezmiernie zadowoleni.
- Dobrze. – stwierdził, kładąc swoją bladą rękę na ramieniu blondyna – nie spodziewałem się, że będziemy się tak świetnie dogadywać – na jego twarzy błąkał się triumfalny uśmiech. – teraz chodź, czas na lekarza. Musisz być w pełni sił, aby przynieść mi chwałę - wyciągnął rękę ku górze, zaciśniętą w pięść jakby tymi słowami wypowiadał wojnę samym bogom Panteonu.

Leżał na jakiejś gołej desce, która w tym miejscu robiła za łóżko. Była cała ubrudzona krwią i pachniała stęchlizną. Znajdował się obecnie w pomieszczeniu przeznaczonym dla rannych. Musiał stwierdzić, że nie było tutaj zbyt przytulnie. Kilka desek, stolik z różnymi specyfikami, noże z dziwnymi ostrzami, alkohol… o! To ostatnie nie doprowadzało go, do aż takiego poczucie beznadziejności, ale wiadomo przecież, że rany polewa się trunkiem i jest to dość bolesny zabiegł. Obrócił głowę w stronę czarnowłosej kobiety, która przypomniała o sobie, robiąc hałas w przeszukiwaniu potrzebnych rzeczy do przygotowania lekarstw, strącając buteleczki nieuważnie. Wydawało mu się, że wrzucała ona najróżniejsze zioła do miseczki ubijając je i polewając czymś, co później wymieszała z niemałą trudnością. Przypatrując się jej w chwili obecnej, rozmyślał nad tym, czy będzie musiał wypić to ohydztwo, czy być może papka eliksiru wyląduje na jego skatowanym ciele. Osobiście wolał drugą opcję, bo nigdy nie wiadomo, co znajduje się w eliksirach cud. Być może znachorka pomyliła jakieś składniki, skazując tym sposobem blondyna na śmierć, który w gruncie rzeczy, chciałby jeszcze pożyć na tym brutalnym świecie. Wracając jednak do kobiety. Była ona raczej znana, bo zapewne nie nosiłaby bogato szytej sukni z jedwabiu na jedno ramię. Materiał był koloru ciemnej zieleni, co dla Naruto było idealnym połączeniem zawodu z ubraniem. Znana znachorka ubrana w ciemno zieloną suknię.
- Gdzie czujesz najdotkliwszy ból? – spytała nagle, wyrywając Traka z analizy jej osoby. Nawet nie spojrzała na niego, będąc zajętą mieszaniem specyfiku.
-Myślę, że w klatce piersiowej – odpowiedział, ledwo zaczerpawszy odpowiedniej ilości powietrza do płuc. Podejrzewał, że musiał mieć obtłuczone kilka żeber.
- zaraz to sprawdzę – rzekła, dokończając mieszanie zielonej breji. – Połóż się na plecach – rozkazała, podchodząc do niego i kładąc na jego klatce piersiowej swoje ręce, którymi uciskała stłuczone ciało – Powiedz, w którym miejscu najbardziej cię boli.
- Sss – syknął. – tu najbardziej – odpowiedział, kiedy kobieta nacisnęła na fragment ciała pod mostkiem.
- Nie jest źle – stwierdziła. – To poważne obtłuczenie i siniak. Może lekko naruszone żebra, ale mogło być gorzej. Nie mówię, że ból zniknie wciągu paru dni. Może to potrwać dwa tygodnie, ale lepiej żebyś trzy dni odpoczął, bo inaczej nadwyrężysz się jeszcze bardziej i proces leczenia wydłuży się do paru miesięcy.
- Niech pani to powie mojemu panu. To nie ode mnie zależy. – skrzywił usta jakby zjadł plasterek kwaśnej cytryny. A spowodowane było to tym, że kobieta polała spirytusem jego ranę na plecach.
- I po to tu jestem. – szepnęła za jego uchem - Trzy dni i możesz wracać do ćwiczeń.
Oczywiście na słowach znachorki się nie skończyło. Podała mu zielonkawo-brunatne lekarstwo, które kazała mu brać przez dwa tygodnie w celu wzmocnienia organizmu. Dała mu także maść, którą miał się smarować, aby przyśpieszyć kurację leczenia oraz oczyścić rany z bakterii.

Pod koniec dnia, wrócił na spoczynek wśród gladiatorów. Nikt już raczej nie zwracał nań uwagi, z powodu wyczerpania po męczącym dniu. Także, więc skradł się cicho do wyznaczonego miejsca i położył się na drewnianej konstrukcji łóżka, okrytej byle, jakimi materiałami, które miały służyć za wygodę.
Następnego dnia rozległ się krzyk Doktorka, oznajmującego pobudkę oraz dźwięk uderzanego bata w metalowe pręty od tak zwanych cel – wyznaczników miejsc spędzonych nocy niewolników. Naruto z ledwością wstał na nogi. Ból obtłuczonego ciała nie pogorszył się, choć mimo to, wciąż usilnie doskwierał. Siedział jeszcze przez chwilę, zastanawiając się, co ma począć. Miał zakaz ćwiczeń przez trzy dni, ale to nie oznaczało, że miał siedzieć bezczynnie. Z takim też założenie, poszedł zobaczyć trening swoich kompanów niedoli.
Obserwując niewolników Orochimaru, zapragnął do nich dołączyć. I nie, on wcale im nie zazdrościł, ale myślał raczej kategoriami, że będzie do tyłu ze sprawnością, zwłaszcza, kiedy jego zapał do ćwiczeń podjudził pewien bohater z legend, od którego usłyszał:
- Pupilek pana nie musi pracować? Czyżby to jakieś układy, o których nie mam pojęcia? – były to oczywiście słowa pana mądralińskiego, który drażnił Traka na każdym kroku, wbijając mu szpilę, kiedy tylko nadarzyła się ku temu okazja.
- Kyuubi! – wydarł się wściekle Orochimaru, który wszedłszy na teren treningu zauważył „ćwiczącego” skazańca. – chodź tu do mnie na chwilę – syknął, wlepiając w jego osobę spojrzenia swoich małych, trochę skośnych oczu. Nie podobała mu się postawa jeńca. Kto normalny by się forsował, kiedy miał odpoczywać?
- Tak? – spytał, podchodząc do niego, ociera wszy pot z czoła.
- Co ty sobie wyobrażasz?! – wlepił w niego morderczy wzrok - Miałeś leżeć przez te pieprzone trzy dni, a ty jak szaleniec bez mózgu zabierasz się za ciężki trening! Czy ty w ogóle słyszałeś, co mówiła ta baba od lekarstw? Nie po to kazałem jej ciebie zbadać! – Orochimaru wydawał się naprawdę rozwścieczony zaistniałą sytuacją. Zresztą, każdy by był, gdyby znał drugą pobudkę odkupienia Traka z rąk śmierci. Właściciel domu dbał o swoje interesy.
- Wybacz, ale nie mogę sobie pozwolić na to, aby reszta twoich podwładnych zauważyła, że mi pobłażasz, w czasie, kiedy oni wyciskają siódme poty. Nie uważasz, że jest to podejrzane? – bronił się, usilnie utrzymując spokój ducha. Nie mógł się nikomu narażać w czasie niedyspozycji.
- Zgoda, możesz trenować, ale nie rzucaj się na głęboką wodę. – zgodził się, przeanalizowawszy wcześniej słowa blondyna - Nie możesz się forsować, bo nie po to cię kupiłem. – spojrzał na niego, oczekując potwierdzenia ze strony skazańca, który po chwili pokiwał głową na znak, iż rozumie. Konsul ludusu odwrócił się w stronę barczystego mężczyzny z batem.
- Ibiki! Dopilnuj, żeby Trak przez trzy dni za mocno się nie forsował. Chcę jeszcze mieć z niego użytek. – zaakcentował ostatnie słowo, dając tym samym do zrozumienia, że skazaniec ma wyjść cało z treningów zapowiedzianych przez wspomniane dni.
Doktorek kiwnął potakująco głową, uśmiechając się pogardliwie w stronę nowego jeńca. Trzeba mu przyznać, że ulokował się na najwyższej pozycji, zatytułowanej mianem „najprzeraźliwszego człowieka, stąpającego po ziemi.” Naruto czasem się zastanawiał, czy Orochimaru nie wyciągnął Doktorka z piekielnych otchłani, bo tylko tam pasowała muskularna postać i brutalny charakter człowieka z blizną na twarzy.
Mimo to, trener niewolników usłuchał pana i posłał Traka na ćwiczenia w „pajęczej sieci”, którą była obszarem urozmaiconym przeszkodami przyziemnymi, takimi chociażby jak dziury w ziemi i zawiedzoną siatką, przez którą trzeba było przejść, stawiając nogi w odpowiednie, wyznaczone miejsca w czasie rokordowym. To ćwiczenie miało na uwadze poprawienie szybkości i zwiększenie logicznego myślenia, bo każda nieuwaga wiązała się z siniakiem i upadkiem, a każde niepowodzenie posyłało ćwiczącego na miejsce startu.
W środku dnia pogoda zrobiła się bezduszna. Słońce grzało ciała ćwiczących gladiatorów. Pot lał się litrami. Nieuwaga i pragnienie rosło na sile. Nic dziwnego, była to godzina, w której słońce górowało na niebie najwyżej wciągu dnia. Widząc męki, skazańców, podarowano im krótki odpoczynek, dopóki skwar panujący w Kapui, nie zmniejszy się.
Mężczyźni odetchnęli z ulgą, zasiadając przy stole w oczekiwaniu na popołudniowy posiłek. Wiadomo, że ćwiczenia zmagały apetyt, a ich wydaje się, bezdenne studnie pomrukiwały groźnie domagając pożywienia niczym stado lwów, zamkniętych w klatce, czekających na świeże mięso.
- Jak dobrze! – mruknął zadowolenie jeden z gladiatorów, opadając na ławkę i kładąc tyłów wraz z rękoma na stole. Odróżniał się od większości mężczyzn przez swoje srebrzyste włosy, które nijak pasowały do jego młodzieńczej twarzy, – ale jestem zmachany! Przy tym upale ledwo się ruszam! – jęknął, kładąc swoje ręce na głowę – jeszcze udaru dostanę!
- Nie marudź. Ciesz się wolną chwilą, nie wiadomo, kiedy przyjdzie następna. – burknął mężczyzna o czarnych, przydługich włosach, który przypatrywał się jednemu z swoich gladiatorskich braci. W domu Orochimaru był zwyczaj nazywania siebie braćmi, jeśli niewolnicy zasłużyli na znak. To znaczy na wypalany przez Doktorka fragment skóry, przez przyłożenie gorącej stali w kształcie spirali do ramienia. Bez tego znaku, nie było się traktowanym z szacunkiem. Dlatego też nowi rekruci nie mieli się najlepiej.
- Haha, patrz, co robi Dosu – wskazał na mężczyznę, który opróżniał swój żołądek, napełniając garnek z jedzeniem dla nowo przybyłych – Ten skurwiel nie zna litości, hehe – zaśmiał się po raz kolejny.
Uchiha także odwzajemnił śmiech swego kompana, obserwując jak chwilę później rekruci nakładają sobie posiłek na gliniane talerzyki.
- Tfu! – wypluł jedzenie, które przed chwilą wziął do buzi i wytrącił miskę z rąk Naruto, roztrzaskując ją.
- Ej! – blondyn spojrzał na niego wściekle, wyczekując od chłopaka z tatuażami na policzkach jakiejś sensownej wymówki.
- Bydlaki naszczali do kaszanki – mruknął niewyraźnie, plując we wszystkie strony w celu pozbycia się niemiłego posmaku zalegającego w ustach.
Naruto spojrzał na swoją miskę, by po chwili przenieść wzrok na szczerzącego się osobnika o bladej cerze. Zacisnął usta w cienką linię i wstał, podążywszy w kierunku bruneta.
- Aż tak ci do śmiechu, gnido?! – syknął wściekle, patrząc w czarne, rozbawione tęczówki Uchihy. Nienawidził tego faceta, bo uważał siebie za władcę świata. W dodatku, za wiele sobie pozwalał.

piątek, 18 lutego 2011

Interpretacja "Psychodelicznego umysłu"

OSTRZEŻENIE - JEŚLI NIE CZYTAŁEŚ/AŚ ONESHOT'A, TO NIE ODBIERAJ SOBIE ZABAWY, CZYTAJĄC PONIŻSZY TEKST. WRÓC, GDY PRZECZYTASZ TEKST, O KTÓRYM TUTAJ MOWA.

Postanowiłam poświęcić osobną notkę na wyjaśnienia, bo wydaję mi się, że jest tego dość sporo do tłumaczenia.
Niektóre wasze spostrzeżenia były jak najbardziej trafne. Naruto cierpiał na schizofrenię, ale...
1. Akcja rozgrywa się wciągu dwóch dni.
Zwróćcie uwagę, że spotyka przyjaciela po wyrzuceniu go z domu. "bolało go jednak, że został pozbawiony dachu nad głową w czasie, kiedy dzielił go jeden dzień od wielkiego występu w meczu siatkówki." - jest to także nawiązanie, do czasu fabuły. Przecież pod sam koniec jest scena w szatni przed występem w meczu.
I tu zaczynają sie schody. Czy on to sobie tylko wyobrażał, czy to działo się rzeczywiście?
Powiem tak: większość wydarzeń MIAŁA miejsce w rzeczywistości. Problem w tym, że Naruto utożsamiał osoby ze swojego otoczenia z Sasuke. Był nim tak jakby zafascynowany, zakochany. Sasuke był jego ideałem, osobą z którą chciał się równać. Stąd ta absurdalność pierwszej sceny. Pijany mężczyzna zaczyna mówić w formie żeńskiej. Domyślałam się, że na początku pomyślicie, że najwyraźniej w świecie się pomyliłam, używając takiej formy, ale zabiegł ten był zamierzony.  Jak Kauru zauważyła, pijanym mężczyzną była matka Naruto.
"Nagle oprzytomniał." - są to dwa krótkie słowa, które nakierowują czytelnika na to, że ta scena nie była do końca realna. Bo co znaczy, że nagle oprzytomniał? To znaczy, że miał świadomość, co się takiego wydarzyło. Innym słowem: pomylił matkę z Sasuke.
Druga scena.
Myślę, że nie ma tu dużo do tłumaczenia. Był to jedyny, najprawdziwszy moment w życiu Naruto. Faktycznie spotyka Sasuke, który zaciąga go na imprezę. Nie ma tu żadnej filozofii.
Trzecia scena.
Hmm. Tu pojawiały się dwie opcje. Imaginacja umysłu Naruto czy upojna noc spędzona z tajemniczą osobą? Powiem szczerze, że jak pisałam ten fragment, to sama się nad tym zastanawiałam, ale doszłam do wniosku, że... była to imaginacja. Jest to noc, którą spędził "poza" domem. Poszedł się zabawić do klubu. I nie jest to napisane, wprost, ale można się domyślić, że blondyn najwyraźniej w świecie wziął jakiś narkotyk, po który miał "jazdy".
Czwarta scena.
Moment tego wydarzenia ma miejsce wczesnego ranka. Zatroskany "Sasuke" martwi się o Naruto i... "Martwię się o ciebie. Odkąd nie mieszkamy razem, nie ma dnia, w którym nie bał się o ciebie. Nie powinien był ciebie z nią zostawiać." - czy tak mówi przyjaciel? Pomyślcie. Bo nie wydaje mi się, żeby Uchiha wcześniej mieszkał z Naruto, zostawiając go z matką alkoholiczką. Poza tym: "Jednak po chwili odsunął się od niego. To nie był ten zapach." - kolejne dwa zdania, które sugerują, że osobą, do której przytula się Naruto nie jest Sasuke. A więc kim jest osoba, która się tak bardzo o niego martwi? Ja wyobrażałam sobie na tym miejscu ojca Naruto, który rozwiódł się z jego matką i czuł się winny, że jego syn musi mieszkać z taką pijaczką pod jednym dachem.
Piąta scena.
Akcja rozgrywa się w szkole, i tu już jest większe zamieszanie. Otóż fikcja przeplata się z rzeczywistością. Nie można być do końca pewnym, co się wydarzyło, a co nie miało miejsca. Także, więc, spróbuję to wyjaśnić. Scena jest jak najbardziej prawdziwa do momentu, w którym Naruto pyta z powątpieniem, czy aby na pewno nie spędził wspólnej nocy  z Sasuke."N-ni-e? – spytał z powątpieniem, a w jego oczach pokazał się zarys paniki. – To, z kim ja..? ". Tutaj bohater zaczyna sobie tworzyć obraz, którego w gruncie rzeczy chciałby uniknąć. W szatni nie ma już Uchihy. Najprawdopodobniej wyszedł, mówiąc coś do Naruto, który go już nie słuchał. Jest to moment, w którym blondyn zaczyna nienawidzić bruneta. W jego umyśle, Sasuke go wyśmiewa i chce go wykorzystać. Koncepcja ideału kochanka pryska jak mydlana bańka (ale się rymło). Miałam w tej scenie obraz, w którym Naruto stoi przed lustrem, wyobrażając sobie starcie z Sasuke. Stąd do rozbite szkło i krew, którą później był umazany Naruto. A więc wyobrażona krew Uchihy, tak naprawdę należała do blondyna, który w swojej wyobraźni "zabił" Sasuke.
Później widzimy właśnie, jak kapitan wraz z drużyną wpada do szatni, przerażony krzykami chłopaka. Uzumaki wprawdzie nie jest przerażony śmiercią bruneta, ale ma w głowie obraz krwi, która brudzi jego ręce i niszczy mu życie. Krzycząc "nie", panikował raczej nad swoim położeniem.
Scena szósta.
Szpital. Co tu dużo mówić? Pielęgniarką jest Tsunade, która rozmawia z chorym pacjentem i usiłuje wyciągnąć od niego informacje na temat jego halucynacji. Możliwe jest, że są to objawy spowodowane zatruciem czy czymkolwiek innym. Raczej po incydencie w szatni, karetka nie wiezie chorego do wariatkowa, uprzednio go nie zbadawszy.
"Zabiłem go" - Naruto ma tu na myśli wyrzucenie z Sasuke z jego głowy. Już nie utożsamia sobie ludzi z brunetem, bo zamiast pielęgniarki, widziałby bruneta. Innym słowem - zabił go mentalnie. Dlatego mówi, że Sasuke żyje w świecie kobiety, a w jego już nie. Można powiedzieć, że odzyskał zdrowy rozum, który jednak aż taki zdrowy nie był.
Mam nadzieję, że choć trochę zrozumieliście, co autorka miała na myśli :) Możecie jeszcze raz przeczytać tą jednopartówkę z małą pomocą.
1. Akcja toczy się w przeciągu dwóch dni.
2. Naruto utożsamia bliskie osoby z Sasuke.
3. Pijanym mężczyną jest jego matka.
4. Nie spędził upojnej nocy z nieznajomym/Sasuke.
5. Spotyka się z zatroskanym ojcem przed meczem.
6. Nie zabija Sasuke, ale kaleczy własne ciało.
7. Ląduje w szpitalu, mówiąc, że zabił bruneta w swoim umyśle.

Dziękuję Daimon za muzykę ;*, właśnie zauważyłam twój komentarz. Z rana przesłucham wszystkiego!

środa, 16 lutego 2011

OneShot "Psychodeliczny umysł"

Wybacznie. Nie mogłam się powstrzymać. Miałam ochotę na napisanie czegoś psychodelicznego. Tekst jest w pewien sposób trudny, zagmatwany. Trzeba nad nim pomyśleć, żeby go zrozumieć. Nie odpisuję na komentarze, bo zrobię to, dodając kolejny rozdział o gladiatorach :) Tam też wyjaśnię niedojeśniania związane z "psychodelicznym umysłem". Jest to niby związek... oj zobaczycie. Imiona ukazują się na końcu, żebyście wiedzieli o kim mowa :) Niby nie wyszedł ten OneShot tak jakbym chciała, ale trudno. Kiedyś go poprawię tak, że będę z niego dumna, poki co... zapraszam na OneShota :)
Music
~~!~~


Na ile to był sen i złudzenie, a na ile to była rzeczywistość?
Siedział w fotelu z gazetą w ręku i jak co dzień przeglądał najświeższe wiadomości. Była to jedyna rzecz, której był pewien, że istnieje. Poza tym, był to jego nawyk, przyzwyczajenie, od którego nie mógł się uwolnić. Zawsze w takich wiadomościach szukał czegoś interesującego, co by przyciągnęło jego uwagę. Lubił wiedzieć, co się dzieje w dzisiejszym świecie, a czytanie wyrywało go ze świata realnego, którego tak bardzo nienawidził, i od którego tak bardzo starał się uciec.
- Złaź z fotela, to moje miejsce – warknął czyjś niemiły głos, który doskonale znał. Należał on do osoby, bez której nie wyobrażał sobie życia. Choć mężczyzna zawsze był niemiły i nieczuły i do tego, często był pod wpływem alkoholu, kochał go. Spojrzał na niego z nutką rozbawienia i czułości. Mógłby na niego patrzeć godzinami, ale nie lubił się do tego przyznawać. Mężczyzna był całkowitą nowością w jego nudnym, nieciekawym życiu i nie potrafiłby powiedzieć mu w prosto w twarz, co do niego czuje.
- Ustąpię, jak zrobisz mi herbaty. – odparł, przyglądając się zmianie mimiki jego twarzy. To była kolejna rzecz, którą tak bardzo lubił u tego osobnika. I może było to chore, ale kochał to jak chłopak ściskał usta w cienką linię ze wściekłości.
- Pierdol się! – odpowiedział jak zawsze miło i z ledwością zaczął sunąć pijackim krokiem w stronę kuchni; opierał się przy tym o fotele i inne rzeczy, aby nie stracić gruntu. Jak dojdzie do kuchni, to za pewne nie zrobi mu herbaty, ale chociaż wstawi na nią wodę.
Obserwując mężczyzną kątem oka, postanowił pójść w jego ślady.
- Nie ma nic w lodówce! – krzyknął, zamykając z trzaskiem drzwi od lodówki. Najwyraźniej nie był dzisiaj w dobrym humorze. O ile w ogóle, kiedyś był w dobrym nastroju.
- Nie miałem, za co kupić jedzenia – odparł miękko, nie przejmując się zbytnio. Mówił prawdę. Z pieniędzmi w domu było u nich krucho. A ostatnie pieniądze wydał na rachunki, aby nie odcięto im prądu i wody.
Plask!
- Co ty robisz z tymi pieniędzmi szmato?! – Poczuł piekący ból na policzku, który spowodowany był zamachnięciem muskularnej ręki - Zostawiłam tobie te pieniądze na stole! Miałeś kupić jedzenie! Jestem teraz głodna, a więc i wściekła i nie podaruję ci tego! Wynocha z mojego domu smarkaczu i nie pokazuj mi się, dopóki nie oddasz mi moich pieniędzy! Zrób coś ze swoim ciałem, bo po to je masz. Wykorzystaj je – odpowiedziała, szarpiąc go za włosy i wyrzucając zza drzwi obskurnej rudery.
Nagle oprzytomniał.

Nie pierwszy raz został wyrzucony z domu. Nie pierwszy raz został posłany do sprzedawania własnego ciała. Nie pierwszy raz został uderzony, ale bolało go jednak, że został pozbawiony dachu nad głową w czasie, kiedy dzielił go jeden dzień od wielkiego występu w meczu siatkówki. Był jednym z najlepszych graczy, a następnego dnia miała być jego życiowa szansa, która miała zdecydować o jego dalszym życiu. Dlatego tym bardziej taki stan sytuacji nie cieszył go w chwili obecnej, i na tyle mocno zatruwał mu głowę, że nawet nie postrzegł osoby, która do niego podeszła.
- Chodź, zabawisz się trochę. Musisz się rozluźnić przed meczem – usłyszał głos, należący do chłopaka, stojącego nad nim, i do którego miał mieszane uczucia. Wprawdzie, to przez niego to wszystko się zaczęło. Tak bardzo go nienawidził, że aż go podziwiał i pragnął wyłącznie dla siebie. Toteż wpatrywał się w niego jak na święty obrazek. Nie miał z nim najlepszych stosunków i nie wiedział, czy jest on rzeczywistością czy też tylko złudzeniem. Umysł lubił płatać mu figle. Jednak chłopak okazał się być realny i nie czekając na jego odpowiedź, pociągnął go za sobą w stronę klubu z muzyką.
- Musisz się rozerwać – powiedział. – Dobrze ci to zrobi.

- To jak się dzisiaj zabawimy, ukochany? Na co masz dziś ochotę ? – Spytał go głosem nasączonym erotyzmem. Nie posiadał na sobie żadnego skrawka materiału, który mógłby okryć jego boskie ciało. Był cały golusieńki, jak go stwórca stworzył. I cały był jego. Jego doskonale wyrzeźbione, białe ciało, czarne, bezdenne oczy, które hipnotyzowały i ciemne, jedwabiste, przydługie włosy, które łaskotały go w policzek. Jego ręce sunące po jego klatce piersiowej i brzuchu, i jego język, który ulokował się w zagłębieniu szyi. – Nie oddam cię nikomu – szepnął mu do ucha – słyszysz? Nikomu… - jego prawa ręka powędrowała do spodni partnera – już na zawsze będziesz mój. Chłopak westchnął. Kochał ten popaprany związek. I za każdym razem mógł mu wybaczyć wszelkie jego odchyły.

- Rany, julek! Naruto, co ci się stało? – podbiegł do niego wystraszony, sapiąc ze zmęczenia. Najwyraźniej biegł do niego z kolejki.
 I nie zaprzeczał, że kochał ten stan, w którym troszczył się o niego.
 – Matka znów cię bije? – zapytał spanikowany, dokładnie badając jego ciało wzrokiem. Czuł się w tej chwili jakby był pożerany spojrzeniem jego ukochanego. Chciał, aby ta chwila trwała wiecznie, i żeby zawsze patrzył na niego w ten szczególny sposób jak dzisiaj. Nic mu więcej nie było trzeba. Nawet tlen okazałby się mniej ważny od jego miłości.
- Nie, nie. Nikt mnie nie bije. To tylko wypadek przy pracy, nie musisz się martwić – spojrzał w te zatroskane, czarne, bezdenne oczy, które pochłaniały jego umysł niczym czarna dziura wędrująca po galaktyce.
- Na pewno? – spytał słabo, dotykając delikatnie jego zranionego policzka. Jego dłonie były niezwykle delikatne i miękkie jak na mężczyznę – martwię się o ciebie. Odkąd nie mieszkamy razem, nie ma dnia, w którym nie bał się o ciebie. Nie powinien był ciebie z nią zostawiać. To tylko cię niszczy.
Chłopak uśmiechnął się tylko na słowa ukochanego i przytulił się do jego ręki, by po chwili zatopić się w jego ramionach.
„Już nigdy ci nie pozwolę mnie puścić. Urzekłeś mnie tamtej nocy.”
Jednak po chwili odsunął się od niego. To nie był ten zapach.

Siedział w klasie w ostatniej ławce, zaraz za nim. Czekał na niego, aby mu podziękować za wyrwanie go do klubu w celu rozerwania się. Musiał przyznać, że czuł się w świetnej kondycji, zwłaszcza, kiedy przypominał sobie ubiegłą noc. Mimo tego, chłopak nie pojawił się na lekcjach. Widocznie odpuścił sobie naukę przed dzisiejszym meczem.
Tak jak się spodziewał, zastał go w szatni w czasie przebierania.  Spoglądał na niego bezkarnie, uśmiechając się zadowolenie i badając każdy milimetr jego boskiego ciała. Nie spodziewał się, że ten chłopak może mu dać tyle szczęścia i relaksu w czasie jednej, wspólnej nocy.
- Czego się gapisz, Uzumaki? – spytał oschle, patrząc w jego stronę z pogardą. Wyglądał w tej chwili niczym dzikie zwierze, rozmyślające nad zdolnościami ofiary, marszcząc przy tym swoje czoło.
- To już nawet tego nie mogę? Patrzeć na ciebie? Zabronisz mi, Sasuke? – spytał, podnosząc głowę do góry i spoglądając z satysfakcją w jego onyksowe oczy. – Dlaczego wyszedłeś rano?
Zadał to pytanie, bo bił się z myślami, dlaczego chłopak go opuścił z samego rana, skoro noc spędzili razem.
Chłopak zmarszczył swoje czarne brwi.
- O czym ty gadasz?  Skąd wyszedłem? Słyszysz w ogóle, o czym ty mówisz? Chyba nie wyleczyłeś kaca po wczorajszym – uśmiechnął się z drwiną, wsuwając do końca na siebie czerwoną koszulę z numerem jeden.
- Czemu mnie rano zostawiłeś? – powtórzył, obserwując każdy jego ruch.
Brunet znieruchomiał.
- Zostawiłem? – spytał zdziwiony.
- Tak, zaraz z rana. Myślałem, że razem pójdziemy do szkoły, a kiedy się obudziłem, ciebie nie było. – powiedział, ale zaraz tego pożałował. Coś mu tu nie pasowało. Wyraz twarzy bruneta mu to podpowiadał.
Chłopak zdziwił się jeszcze bardziej, przypatrując się mu z lekkim strachem wymieszanym z rozbawieniem.
- Uzumaki, nie spałem z tobą dzisiaj.
- N-ni-e? – spytał z powątpieniem, a w jego oczach pokazał się zarys paniki. – To, z kim ja..?
- Haha, śmieszny jesteś Uzumaki! – zaśmiał się szyderczo – Czyżbyś miał sen ze mną w roli głównej? – podszedł do niego uśmiechając się drwiąco. Był w tej chwili bardzo pewny siebie, można nawet powiedzieć, że zbyt za bardzo. Umieścił swoje ręce po obu stronach głowy Naruto i spojrzał z rozbawieniem w jego niebieskie, przerażone oczy.
 Już nie podobał mu się ten uśmiech czarnowłosego. Teraz go nienawidził. Nienawidził, że się z niego śmiał, nienawidził go, że mu nie pomógł, nienawidził, że tak się patrzył, nienawidził, że nie rozumiał. Nienawidził!
Wbrew jego oczekiwaniom, wsunął zachłannie język do jego ust. Badał jego podniebienie agresywnie, zahaczając o jego zęby i podgryzając wargi. Rozkoszował się smakiem jego ust, które smakowały gorzką czekoladą. Bawił się jego językiem, a jego dłonie sunęły po jego opalonym ciele, kierując się coraz wyżej.
- Nie! – krzyknął, odpychając go od siebie. Już widział jak leci na ziemię, uderzając głową o zimną posadzkę, roztrzaskując sobie głowę. Widział już teraz tylko krew. Czerwona ciecz zaczęła otaczać go wokół, brudząc jego białe buty. Czuł w ustach posmak metalicznej czerwieni. Widział krew, która widniała na jego rękach. Starał wytrzeć czerwoną plamę, która zdołała otulić całe jego ciało. Nie było skrawka skóry na jego ciele, w którym nie znajdowały się ślady krwi. Był przerażony. Nie wiedział, co robić.
- Nie, nie, nie! – krzyczał rozpaczliwie, uderzając rękoma gdzie popadnie. Nawet nie zauważył, kiedy ciało Sasuke znikło z podłoża, a koło niego stali członkowie drużyny.
- Naruto! - wystraszył się brunet, który jeszcze przed chwilą leżał na ziemi w kałuży czerwieni. Był kapitanem drużyny i usłyszawszy wrzaski kolegi, wszedł do szatni, zobaczywszy blondyna całego ubrudzonego we własnej krwi. Trzymał w ręku resztki szkła, którym ciął sobie skórę na długości rąk, szlochając jedynie słowo „nie”. – Coś ty zrobił! – spanikował, podchodząc do niego i starając się odebrać mu kawałek szkła z dłoni.
- Nie, nie, nie! Zabiłem cię! Ty nie żyjesz! Zostaw, odejdź! –jedynie wrzeszczał.

- To powiesz, co się stało? – spytała się go kobieta, odziana w biały strój pielęgniarki. Siedziała koło blondyna z notesem i długopisem w ręku .
- Zabiłem go – odparł, uśmiechając się szalenie. Jego wzrok był obłąkany, a usta wyginały się w lekkim uśmiechu.
- Ale Sasuke żyje, nic mu nie jest – odpowiedziała spokojnie, przyglądając się pacjentowi. Chciała go jakoś pocieszyć, wyrwać ze złudnego przekonania.
-Może i żyje w twoim świecie, ale w moim już nigdy więcej.

niedziela, 13 lutego 2011

Rozdział III

Hej! Przepraszam za opóźnienie, ale przez wichurę panującą w Trójmieście nie miałam internetu przez trzy i pół dnia. Potem doszedł upadek ze schodów i oparzenie ręki żelazkiem. Ten tydzień był dla mnie tygodniem kaleki. I nawet się tak czuję. Do tego czuję, że ten rozdział mi się nie udał. Nie jestem z niego zadowolona. A koleną notkę przewiduję na następny weekend. W środku tygodnia raczej mi sie nie uda. Mam teraz masę nauki, więc nawet nie mam jak do tego się zabrać.
Dajcie mi kawy!
Znów proszę was o wyłapywanie błędów :) Ja nie potrafię czytać kilkanaście razy tego samego w poszukiwaniu błędów, bo po pewnym czasie zaczynam ich nie dostrzegać.

~~!~~

- Powiedziałbym, że raczej z Tracji – odparł, uśmiechając się z szaleńczym błyskiem w oku. Nigdy nie przeszło mu przez myśl, że legat może go ułaskawić.
- Ach, to ty – zaprzestał śmiania się ów gladiator, który wskazał palcem na Naruto. – Nie tak sobie ciebie wyobrażałem – rzekł – Ludzie o tobie mówią. Dzika bestia, która w furii zabiła czterech gladiatorów Zabuzy. Ale plebs się nie zna. To marne imitacje gladiatorów. W Kapui nie będzie ci już tak łatwo. – uśmiechnął się wrednie. Dobrze wiedział, co mówił. Nie od dziś wiadomo, że wojowników Zabuzy nie można nazwać prawdziwymi gladiatorami. Przynajmniej tak mawiał jego pan.
Jeńcy spojrzeli ciekawi na blondyna. Lustrowali jego ciało przenikliwie i badawczo, doszukując się dowodu na potwierdzenie słów gladiatora. Pomimo półmroku panującego w wozie, doszukali się głębokich ran i siniaków na ciele mężczyzny, który jak gdyby nic siedział z przymkniętymi oczami. Orochimaru obiecał mu, że jak dotrze na miejsce, jego rany zostaną opatrzone przez lekarza. Tymczasem musiał sobie sam radzić z niemiłosiernym bólem, a jego lekarstwem był sen.
Dojechawszy do celu podróży, rozniósł się głos woźnicy, ogłaszający dotarcie na miejsce. Naruto otworzył gwałtownie oczy. Przez chwilę myślał, że to mu się tylko śni, ale prawda okazała się o wiele bardziej brutalna. To była cholerna rzeczywistość, a ból w klatce piersiowej tylko to potwierdzał.
 Kankuro i Hidan wyszli, jako pierwsi z wozu, czujnie obserwując wychodzących niewolników. Nie było mowy na próbę ucieczki. Byli na terenie szkoły gladiatorów, którzy mogli robić za strażników ich nowego pana. Poza tym, wysokie mury ogrodzonego terenu, zamykały marzenie o próbie ucieczki. Zrezygnowani i zmęczeni niewolnicy ustawili się w rzędzie naprzeciwko mężczyzny z batem w ręku.
- Czy zdajecie sobie sprawę, czego dotykają wasze stopy? – spytał, przypatrując się im z groźną miną. Na pierwszy rzut oka, można było ze stanowczością stwierdzić, że z mężczyzną nie było żartów. Jego autorytet rósł w oczach więźniów, którzy spojrzeli na jego osobę. Otóż, na jego twarzy widniały dwie przeciągłe blizny na policzkach. Jedna nieco mniejsza na prawym policzku, druga zaś była wąska i długa. Przecinała, bowiem prawie całą długość twarzy, od brwi po usta. A nie od dziś wiadomo, że takie znamiona budzą respekt wobec ich posiadacza. Poza tym, jego budowa ciała była imponująca. Mierzył chyba z dobry metr dziewięćdziesiąt kilka, a barki jego prężyły się w świetle zachodzącego słońca.  – Odpowiadać! – warknął, strzelając batem. Jego oczy wędrowały z jednej osoby na drugą, zatrzymując się na nieco grubszym skazańcu.
Niewolnik czując niewygodny, ciążący na swojej osobie wzrok, odebrał to, jako znak na udzielenie odpowiedzi.
- Piasku? – raczej spytał, niż odpowiedział na zadane pytanie człowieka z batem.
Dookoła rozniósł się śmiech wychodzących z jakiegoś baraku mężczyzn. Wszyscy oni byli silnie zbudowani i opasani lichym materiałem wokół bioder. Od ich wykremowanych ciał jakimś specyfikiem odbijały się promienie zachodzącego słońca. Do tego, wyglądali jakby pomogli sobie jakimś trunkiem na poprawę humoru. Nie wiadomo, z czego tak mocno się śmiali. W pewnym momencie stanęli i zaczęli się przypatrywać nowym niewolnikom z obrzydliwymi uśmieszkami na twarzy.
- Patrzcie, kogo nam przywieźli! Nowa hołota, haha! Przywitajmy ich należycie chłopaki! – krzyknął jeden z owych gladiatorów, który zaczął pokazywać kciuka w dół i wyć w niebogłosy. Nie trzeba było dłużej czekać, kiedy za jego przykładem poszła reszta wojowników. Wyglądali w tym momencie jak stado niedorozwiniętych małpiszonów, które cieszą się z byle, jakiego powodu. Byleby dobrze się bawić.
Mężczyzna z bliznami na twarzy, wykrzywił twarz w grymasie. I nie wiadomo było, czy był to grymas uśmiechu czy raczej pogardy i pożałowania głupoty.
- Spokój! – krzyknął, strzelając batem, przerwawszy salwę śmiechów, ostrym dźwiękiem przecinającym powietrze. – Uchiha! Wystąp i powiedź tym szczeniakom, na czym stoją! – rozkazał, wyłapując mężczyznę o czarnych nieco przydługich włosach. Jego skóra wydawała się jakaś nienaturalna. Jej kolor przypominał kwiat alabastru. Bardzo jasna, niemalże biała w takim klimacie budziła podziw. Ale podziw ze wzglądu na to, że jest to niespotykane w tych okolicach.
Gladiator usłuchał tyrana i wystąpił z dumą do przodu, spoglądając kpiąco w stronę niewolników.
- Na ziemi świętej, która przelana jest waszą krwią, potem i łzami. – odpowiedział bez zająknięcia, niczym jakiś wierszyk wyuczony w dzieciństwie.
- Świetnie! – pochwalił go - Słyszeliście? – zwrócił się z powrotem w stronę skazańców -  Macie to zapamiętać, może i kiedyś, któregoś was poproszę w przyszłości by takie oto słowa przekazał nowym rekrutom. – uśmiechnął się kpiąco. - Ale nie róbcie sobie nadziei! Może nie dożyjecie tego pięknego dnia. Nikt z was szczeniaki na dzień dzisiejszy nie przeżyłby spotkania z gladiatorem – przechodził wzdłuż rzędu stojących niewolników, stanąwszy, przy Naruto. – Może oprócz niego. – wskazał głową na blondyna - Kyuubi, bo tak nazwał go tłum, zabił czterech gladiatorów, mimo swojego wyroku śmierci, sprzeciwił się losowi. I wiecie, kim jest? – rozejrzał się po ludziach, oczekując odpowiedzi, której nie dostał - Jest nikim! To byli gladiatorzy z niższego szczebla. – odpowiedział za nich. - Tutaj to już nie jest zabawa, lecz prawdziwa walka o przetrwanie, chwałę i sławę! Tu nie ma miejsca na łzy, sprzeciw i słabość. Ale o tym się jutro przekonacie. Cieszcie się ostatnim dniem wolności, jutro zasmakujecie prawdziwego trudu. – odwrócił się do nich plecami – rozejść się! Kyuubi, ty zostajesz! – rozkazał.
Naruto słysząc swoje nowe przezwisko, drgnął.
- Nie tak mam na imię, nazywam się…
- Guzik mnie obchodzi jak się nazywasz. Masz się umyć i stawić w tym miejscu, pan chce się z tobą widzieć. Nie wiem, po co chce się trudzić z takim śmieciem jak ty, mógłby, chociaż poczekać jak się staniesz gladiatorem, ale to nie mój interes – odparł chłodno.  – pośpiesz się, nie będę tu na ciebie czekał więcej niż dziesięć minut.
Naruto westchnął zrezygnowany i oddalił się szybko, podążając za towarzyszami swego losu. Kto wie? Może po uporządkowaniu się, wreszcie uda mu się dogadać z tym całym Orochimaru?
- No proszę, blondaskowi udało się przeżyć – odezwał się jeden z gladiatorów, kiedy Naruto wszedł do pomieszczenia, w którym była przygotowana woda do umycia. – Ale nie na długo – parsknął śmiechem.
Naruto stanął i spojrzał na niego groźnie.
- Uważaj na słowa. – odparł mu oschle – nie wiadomo, czy dożyjesz jutrzejszego dnia – dodał, uśmiechając się kpiąco i zadziornie. Nie obchodziło go, że może mieć przez to kłopoty. Co może być gorszego od wywiezienia człowieka z jego rodzinnego domu, w który ma, a raczej miał rodzinę i został rzucony gladiatorom do zabawy, którzy mieli go zabić? Życie w niewoli nie miało żadnego sensu. Choć gdyby ktoś usiłował go zabić, to by się nie poddał z czystej złośliwości.
Nagle został popchnięty na ścianę. Mógłby się obronić, ale nie spodziewał się tak jasnej agresji wobec swojej osoby. Po drugie, nie miał już siły. Zwłaszcza teraz, kiedy jego twarz spotkała się z zimnym obliczem cegieł. Znowu poczuł wilgotną ciecz na policzku. Prawdopodobnie tygrysie wąsy zwane inaczej ranami od trójzęba znowu się otworzyły, powodując wypływ krwi i szczypanie ran na policzkach.
- Sam powinieneś uważać na to, co mówisz – syknął mu koło ucha lodowaty głos. Czuł na sobie rękę, która przyciskała mocno jego kark do ściany, nie dając mu możliwości na odwrócenie się. – nie podskakuj doświadczonym, bo jedyną osobą, która zostanie poszkodowana, będziesz ty. – ten pewny siebie głos doprowadził, Naruto do furii. Miał już w planie nawrzucać temu komuś za skradanie się od tyłu z obawy przed jego zdolnościami, ale jedno chłodne ostrze dotykającego jego krtani, związało jego język wystarczająco skutecznie. – Pamiętaj, że nikt tu nikogo nie zabija. Jeśli masz z kimś do wyrównania rachunki, to zrób to na arenie – powiedział, poczym popchnął głowę Naruto na ścianę, rozwalając mu łuk brwiowy.
Trak oderwał się od zimnego oblicza ściany i dotknął zakrwawionej brwi, spoglądając wściekle na swojego oprawcę.
- I mówi to ten, który przykładał mi nóż do gardła – prychnął, patrząc prosto w przeraźliwie czarne tęczówki gladiatora, który uśmiechnął się z satysfakcją.
- Mnie zasady nie dotyczą. – odpowiedział jak gdyby nic, odwracając się i zostawiając zburzonego Traka.
Naruto zamierzał mu już odpowiedź czymś chamskim, aby zetrzeć mu ten cholernie irytujący uśmieszek z jego buźki, ale czyjś łokieć tkwiący w zagłębieniu jego obtłuczonych żeber mu to uniemożliwił. Najwyraźniej ktoś usiłował go dobić lub ratować przed panem mądralińskim.
Spojrzał oburzony na osobę, która miała czelność dotknąć go w tak bolesnym miejscu.
- Opanuj się jak chcesz tu dobrze żyć – szepnął mu pewien rudowłosy chłopak o intensywnie zielonych oczach, które bez krępacji patrzyły odważnie w niebieskie tęczówki Traka. Był to widok nadzwyczaj nieprzeciętny, ponieważ pierwszy raz w życiu widział mężczyznę z bordowymi włosami.
- Kim on jest? – zapytał bez ogródek, przechylając lekko głowę w stronę stojącego mądrali, który nalewał sobie jakiegoś wina do kielicha. Był to mężczyzna, który został poproszony do poinformowania ich, na czym stoją, a teraz najzwyczajniej w świecie doprowadzał się do stanu upojenia. Dla Traka było to do niepomyślenia. Kto mądry dostarcza takich rzeczy zwykłym, śmierdzącym niewolnikom?
Rozmyślałby jeszcze długo nad tą sytuacją, gdyby nie basowy głos który otarł się o jego małżowinę uszną.
- Legendą. Chodzącą pieprzoną legendą – wtrącił wysoki mężczyzna z brązowymi włosami, którego pamiętał z czasu podróży.
- Taka z niego legenda, jak ze mnie bogini Wenus – skomentował to Naruto, przypatrując się ze skrzywioną miną, gladiatorowi.
- Nie obrażaj bogów – wtrącił mu szatyn – ich łaska ci się przyda, jeśli chcesz przeżyć.
- Nie wierzę w bogów – odparł mu, biorąc do ręki naczynie z wodą i mocząc w nim ręce – gdyby byli łaskawi, pozwoliliby mi zginąć na wojnie, a nie w ciasnej klatce z popaprańcami. – śmieszyły go te wszystkie gadki o bogach i ich łasce. Nie widział w tym żadnego sensu. Nikt go nie uratuje jak stanie na środku areny i wzniesie ręce ku górze, prosząc o pomoc. Jedyną osobą, która będzie mogła mu pomóc, będzie on sam i nikt więcej.
- Kyuubi! – rozległ się głośny, gruby głos, należący do mężczyzny z batem – ile mam na ciebie czekać?! Co ty panienka, że tak długo doprowadzasz się do stanu użytku? – warknął, utrzymując powagę w śród śmiechów gladiatorów, których rozbawiła uwaga Doktorka, bo tak go przywykli nazywać, choć nie do końca wiadomo, skąd to się wzięło.
- Najwyraźniej. Nie chcę, aby mój pan padł, poczuwszy mój zapach zmieszany z resztą bydła. Wystarczy, że ja ledwo zipię w tej stodole. – odparł wrednie, kierując się w stronę człowieka z bliznami. I choć było to mało prawdopodobne, zdawało mu się, że widział cień zadowolonego uśmiechu.

wtorek, 1 lutego 2011

Rozdział II

Hey! Jednak dodaję rozdział dziś wieczorem. Nie wiem jak mi wyszedł. Nie mam dziś głowy do wychwytywania błędów, a bety nie posiadam, więc drodzy moi czytelnicy - bądźcie moimi betami :) Notka jest długa, ale nie przyzwyczajajcie się za bardzo. Uważam, że wiele z was się zanudzi, czytając ją. Powód jest prosty i pewnie sami zaraz się przekonacie. Ale wynagrodzę wam to w 3 części, gdzie już pojawi się Uchiha :)
Chciałam jeszcze podziękować Daimon za zwrócenie mi uwagi dotyczącej bogów Rzymian. Przez ten błąd, zapamiętam tą różnicę do końca życia. I może dobrze, że tak się stało, bo nigdy nie potrafiłam zapamietać czy Dzeus był u Greków, czy u Rzymian.

PS jak zrobić pasek po boku bloga, w którym mogłabym umieścić rozdziały opowiadania?
~~!~~
Przyjechała zadaszona woźnica, do której wsiedli zakupieni niewolnicy wraz z dwoma pilnującymi ich wyszkolonymi gladiatorami. Naruto przeklął soczyście, gdyż jego plan ucieczki właśnie diabli wzięli. Usiadł naburmuszony w kącie wozu, co chwilę zmieniając z trudem pozycje. Kajdanki przypięte do jego nóg raniły dotkliwie kostki, sprawiając mu niemiłosierny ból. Trochę lepiej było z kajdankami przypiętymi do rąk. Te dawały nieco swobody, nie uciskając za mocno nadgarstków i nie robiąc pieczących ran. Ale te skaleczenia były niczym uszczypnięcie w skórę w porównaniu do bólu obtłuczonego barku i klatki piersiowej.
- Gdzie nas wiozą? – burknął zły, spoglądając spod łba na współtowarzyszy jego losu. Nie potrafił w tej chwili wykrzesać ze siebie jakiegoś milszego tonu dla ucha i może to było powodem, dla którego wszyscy, jak jeden mąż spojrzeli na niego z nieopisanym mu dotychczas wyrazem twarzy.
- Z drzewa oliwnego się zerwałeś? – prychnął stłumionym śmiechem tęgawy mężczyzna o nienagannej posturze ciała. Jego brzuch był idealnie zarysowany mięśniami, które spinały się od jego irytującego śmiechu. Brązowe włosy spadały mu do czekoladowych oczu. A zważając na jego ubranie, nie był tym jednym z niewolników, z którymi stał dzisiejszego popołudnia w oczekiwaniu na „łaskę”. W końcu, niesprzedani niewolnicy albo niepokorni jeńcy wojenni trafiali na areną w celu zabawienia publiczności, jak sam się już zresztą przekonał.
3 dni wcześniej
Parny dzień. Tłum Rzymian przybył, na co dwutygodniowy pokaz rzeźni na arenie w Koloseum. Wystawieni jeńcy wojenni, skazani na śmierć przeciwko dobrze wyszkolonym gladiatorom. Nie ma opcji, aby któryś z jeńców przeżył, zwłaszcza, kiedy na jego życiu ciążyła kara śmierci.
- Drodzy Rzymianie! – odezwał się legat cesarza, który przemową starał się uciszyć tłum rozwrzeszczanych mieszkańców Rzymu. Podniósł ręce ku górze prosząc o ciszę wśród zebranych gości, którzy przyszli się zabawić, oglądając krwawą, brutalną i nierówną walkę gladiatorów ze skazańcami. – Chciałbym was przywitać i podziękować za tak liczne zainteresowanie dzisiejszymi pokazami, w których udział biorą gladiatorzy Zabuzy oraz pojmane, szczekające kundle, skazane na waszą łaskę, której oczywiście nie macie – zaśmiał się, a wraz z nim zebrani Rzymianie. – Niestety, cesarz nie może nas zaszczycić swoją obecnością w dzisiejsze, piękne popołudnie, ale od tego ma przecież mnie – dookoła rozniosły się wrzawy zadowolenia. – Przywitajmy oklaskami senatora Baki’ego i jego przecudowną małżonkę Anko! – szum oklasków falował echem po murach Koloseum, docierając do uszu nieszczęśników, którzy lada moment mieli być wystawieni na pewną śmierć.
W zapyziałych celach siedzieli najróżniejsi skazańcy. Jedni wychudzeni w starszym wieku, drudzy wręcz przeciwnie. Byli tu jeńcy wojenni, oszuści, złodzieje i osoby niewygodne i stojące na przeszkodzie w karierze cesarza.  Ale wszystkich łączyło jedno. Byli wystraszeni i podenerwowani swoim przyszłym losem. Modlitwy i płacz odbijały się od murów, pogłębiając nienajlepsze już samopoczucie silniejszych psychicznie jeńców, posiadających, choć odrobinę nadziei w swoich sercach. Choć każdy się zgodzi, że trudno jest w takim zgiełku utrzymać rozsądek i spokój, kiedy wokoło było czuć zapach moczu i strachu. Treść żołądka sama nasuwała się do gardła.
- Och, to chyba jakieś kpiny! – zerknął z niesmakiem na staruszka, który ze strachu popuścił. Rozumiał, że ludzie się boją, ale to była już przesada! Tak zachowują się tylko tchórze, którzy za ocalenie swojego życia, potrafiliby sprzedać własną rodzinę i dorzucić jeszcze oprawcy coś ekstra. – Tak nie zachowują się mężczyźni. – skomentował głośno, zwracając na siebie uwagę innych jeńców.
- W takich okolicznościach, nie licz na coś innego. Poza tym, jak taki mądry, to zobaczymy jak będziesz trząsł portkami na arenie. – odparł zamaskowany mężczyzna o brązowych włosach, poczym dodał: -W obliczu śmierci, ludzie błagają o litość.
- Nie wszyscy. Nie zamierzam błagać nikogo o litość. To razi moją dumę, jak już, to stawię czoła śmierci. Chciałbym, aby ludzie zapamiętali mnie, jako prawdziwego mężczyznę, który walczył do końca. Nie zamierzam się hańbić przed zbliżającą się śmiercią. Po drugiej stronie nie odbuduję mojego wizerunku. – zlustrował obecnych kpiącym wzrokiem – Sami powinniście pomyśleć jak chcecie zginąć. Umrzeć, błagając o litość, której i tak nie dostaniecie, czy walczyć do ostatniej kropli krwi, dostając, choć niewielkie uznanie u tych pieprzonych arystokratów, co przyszli się zabawić, patrząc na nasz koniec. Wyobrażam sobie, że muszą mieć niezły ubaw z człowieka, który jest w stanie zrobić wszystko, aby darowano mu życie.
Tymi słowami najwyraźniej ich przekonał. Wszyscy kiwnęli twierdząco głowami na znak, że zgadzają się z jego wygłoszoną mową.
- Chyba też chciałbym godnie umrzeć – przyznał mu rację jeden z niewolników.

- A teraz nadszedł czas na pierwszą walkę! – krzyknął legat, doprowadzając zebranych do okrzyków radości. – Wypuście gladiatorów i oszustów! – rozkazał, a chwilę później na arenie stanęli wymienieni osobnicy, gotowi do walki. Tłum Rzymian wygwizdał skazańców, a gladiatorów przywitał gromkimi brawami.
Okrzyki walki roznosiły się pogłosem po arenie, docierając do uszu jeńców, którzy nie wyszli jeszcze na scenę. Mimo przeraźliwych jęków bólu, docierających do nich zza krat, trzymali się hardo, nie pozbywszy się ostatnich iskier nadziei na godną śmierć. Już chyba pogodzili się ze swoim losem, a mając do wyboru hańbiącą porażkę z chwalebną porażką, najwyraźniej wybierali chwalebną porażkę, która dla nich i tak będzie zwycięstwem w starciu ze strachem.
Pierwszy pokaz dobiegł końca. Świadczyli o tym strażnicy, ciągnący poćwiartowane, zakrwawione zwłoki, które były zdegradowane ubytkami niektórych części ciała. Na piersiach mieli poszarpane rany niczym od pazurów jakiejś bestii, a z ich brzucha wychodziły wnętrzności jak z ziemi wychodziły glizdy po deszczu, z tą jednak różnicą, że jelita wręcz wypływały z szeroko rozciętej rany, zadanej jakąś straszliwą bronią. Naruto jednak nie potrafił stwierdzić, co bardziej go obrzydzało. Czy glizdy wyłażące z ciała człowieka, których części odrywały się po drodze, tworząc krwawe, mięsne ślady do klatki lwów, czy może raczej ciała jeńców z utraconymi głowami, gdzie w miejscu przecięcia wypływała obficie brunatna ciecz. Z jego celi doskonale widział zarys kręgów schowanych pod naruszoną już skórą nieżyjących niewolników. Przełknął z trudem ślinę, która jak kawałek kostki z kurczaka utknęła mu w gardle i nie chciała przejść przez kanał gardłowy do studni, zwanej żołądkiem. Ten widok budził w nim niepohamowany gniew, który oszczędzał na walkę na arenie. On jeszcze im pokaże!
- A teraz moi drodzy – znów odezwał się donośny, tenorowy głos legata, którego Naruto tak nienawidził – specjalnie dla was, uroczysty pokaz walki między czterema gladiatorami a byłym generałem Tracjan, który nie potrafi ocenić swojego miejsca w swoim nic niewartym życiu.  – tutaj tłum się oburzył. Najwidoczniej nie byli radzi z tego, że legat stawia na nierówną walkę. Mimo tego, prawa ręka cesarza wciąż kontynuowała - Zobaczymy czy i w takim przypadku wciąż będzie taki odważny i bezczelny. – spojrzał ukradkiem na miejsce, z którego miał wyjść jeniec - Rzymianie! Zapamiętajcie twarz tego człowieka, który ośmielił się mnie znieważyć!
Naruto z dostojnym krokiem wyszedł zza bramy, ukazując się na arenie i łypiąc groźnie na cesarskiego legata. Tak, to prawda. Był generałem wojska Tracjan i pewien sposób znieważył tego szumowinę. Ale było to w jego obowiązku, kiedy wojsko Rzymian, które miało im pomóc w wojnie, nie dotrzymało słowa i wykorzystało Traków do własnych celów. Nie było wyjścia, jak wymierzyć tym oszustom sprawiedliwość i stoczyć z nimi zwycięską bitwę. Nie jego wina, że Rzym ma tak słabo wyszkolonych wojowników, (którzy w rzeczywistości byli naprawdę dobrze wyszkolonymi żołnierzami – w tym przypadku, o ich porażce zadecydowała liczebność). Dlatego nie było mu żal swojego życia. Zrobił to, co było słuszne i biło w jego sercu. Był dumny ze swoich dokonań i śmiało tarł na spotkanie ze śmiercią, mimo wygwizdów skierowanych na jego osobę, które obijały się o jego uszy, niczym fala morska o brzeg skały.
W chwili, kiedy na przywitanie wychodzili jego arenowi wrogowie, w jego stronę posypały się jakieś resztki jedzenia. Jednak żaden odpadek nie miał czelności dotknąć jego ciała, jak już to ziemi, po której stąpał bosymi stopami. Spojrzał jeszcze z kpiną na resztki kurczaka i bogowie wiedzą, czego jeszcze.
 „Nawet celować nie potrafią”.
Spojrzał na ustawiających się w kręgu gladiatorów, którzy zapewne mieli w planie zamknąć mu możliwość ucieczki i nawzajem przyszpilić go swoimi mieczami na wylot. Ale nie z nim te numery. Pochwycił mocniej swój miecz, unosząc go do góry w prawej dłoni, zaś drugą ręką poprawił uchwyt tarczy, rozluźniając lewą rękę, która musiała poruszać z niezwykłą zręcznością i siłą w celu odparowania ataku. Mógłby teraz ustawić się nogami w pozycji gotowości, ale w tym przypadku taka strategia nie miała sensu. Wiadomo przecież, że jak czwórka silnych mężczyzn rzuci się na niego w tym samym czasie jak jeden mąż, narażony będzie na dotkliwe rany. W tym wypadku musiał eliminować ich pojedynczo, dając sobie szansę na odrobinę dłuższe życie. Zmarszczył brwi i z okrzykiem bojowym rzucił się stronę jednego z gladiatorów, z dobrze opancerzonym napierśnikiem i hełmem. W pewnym ułamku sekundy przypomniał sobie scenę zza krat celi. A mianowicie, ciała bez głów. Szyja i głowa były najdelikatniejszą częścią każdego człowieka. Zadając ból przeciwnikowi w te miejsca, ma się ogromne szanse na szybką i niemęczącą walkę.
Machnął mieczem pod kątem w stronę sieciarza, który był gladiatorem posiadającym sieć i długi trójząb. W porównaniu do Naruto posiadał także nagolennik i hełm, zabezpieczający go przed ciosami. Trak wybrał właśnie jego, jako pierwszego przeciwnika, zważając na fakt, że trzymana w ręku sieć gladiatora, mogłaby by mu sprawić niemały kłopot w starciu z innymi galami. Sieciarz nie omieszkał zaprzepaścić okazji i wystawił do przodu swój trójząb w celu wzbudzenia poczucia niebezpieczeństwa od strony jeńca. Po chwili zaczął machać siecią by zarzucić ją na blondyna, który zgrabnie wyminął pułapkę, rzucając się na ziemie i przeturlawszy się pod nogi sieciarza, zadając mu cios w łydki. Wojownik syknął z wściekłości i przyciągnął bliżej swój trójząb, starając się nim trafić w górną część ciała skazańca, która z trudnością omijała ciosy rozszalałego osobnika. Naruto przeklął w pewnej chwili, kiedy trójząb zahaczył ostrzem skórę ramienia, zostawiając głęboką ranę. Blondyn będąc unieruchomionym pod nogami sieciarza, postanowił zadać mu cios poniżej pasa. W chwili zadowolenia wojownika, Naruto podniósł się do siadu prostego, wymierzając ostrze miecza w krocze nieświadomego gladiatora. Po arenie rozległ się ryk bólu.
Byłemu generałowi Tracjan, szło całkiem dobrze, po mimo paru cięć na plecach i ramionach, zadanych mu od ostrzy broni. Już nie poruszał się tak sprawnie jak na początku, powodem tego było zrzucenie go na ziemię i bolesne skopanie. Doszło do tego w trakcie zadawania śmiertelnego ciosu sieciarzowi w szyję. W tamtej chwili rzucili się na niego pozostali gladiatorzy. Dobrze, że mężczyzna z toporem nie zamachnął się na niego, bo zapewne straciłby jakąś kończynę ciała. Rozejrzał się ponownie, szukając kolejnego przeciwnika do eliminacji, ale było to nad wyraz trudne. Gladiatorzy stali bardzo blisko siebie, gotowi do zadania ataku. Naruto na ten widok westchnął utrudzony. Nie pozostało mu nic innego jak szybko rzucić się na gladiatorów. W końcu zaskoczenie może mu dać punkt przewagi. Rzucił się po raz kolejny w stronę wojowników, wymachując mieczem na wysokości barków. Ostrze otarło się o skórę z jednego z gladiatorów. Był on najmniej groźny od nich wszystkich; posiadał prosty miecz i tarczę. W tym czasie podbiegł do niego mężczyzna z toporem. Naruto wystraszony jego bronią, uchylił się przed ciosem, który wbił się w ciało człowieka za nim. Dowodem na to był przeraźliwy krzyk koło jego ucha. Nie myśląc wiele, pociągnął za topór wojownika, wyrywając mu go ręki. Udało mu się, bo jak miewał, mężczyzna był w ciągłym szoku po zabiciu nie tego człowieka, którego powinien. Nagle poczuł ogromne uderzenie, które powaliło go z nóg. Zlękniony lekko, zaczął uciekać na czworaka, by po chwili stanąć na nogi i odbiec kawałek od przeciwników. Odwrócił się w momencie, kiedy na horyzoncie pojawiła się lecąca w jego stronę włócznia. Cudem uniknął śmierci. Ostrze przecięło mu skórę na ramieniu. Spojrzał na okropną ranę, zaciskając usta z bólu. Fuknął jedynie tylko i spróbował mocno się zamachnąć zapożyczonym toporem. Z bólem obkręcił go kilka razy w rannej ręce i puścił go w stronę zmierzających ku niego wojowników. Niestety nie trafił tak jakby chciał. Topór wbił się w tarczę jednego z gladiatorów. Nie zdążył nawet przekląć, kiedy poczuł wilgotną ciecz na swoim policzku. Ledwo odwrócił głowę, i znowu to poczuł. Mężczyzna przed nim, dzierżył trójząb nieżyjącego sieciarza i właśnie teraz robił mu piękne blizny na policzkach. Wściekły kucnął na ziemię i i podhaczył swojemu oprawcy kończynę dolną, zwalając go z nóg. W tej chwili miał go unieruchomić i udusić, ale przecież nie mogło być tak pięknie. Mężczyzna z buławą grzmotnął go w bark. Obraz Naruto wydawał się nieostry i jakby zamglony. Ból wytrącił go z równowagi i pozbawił resztki rozsądku. Wściekły jak lew, rzucił się na gladiatora, który uderzał go w odkryte ramiona buławą. Trak jednak nic sobie z tego nie robił. W napadzie szaleństwa nie czuł już bólu. Liczyło się tylko zabicie przeciwnika. W ostatniej chwili udało mu się ściągnąć hełm od człowieka z buławą, ponieważ gladiator od trójzębu, chwycił go za połów, unieruchamiając go od zadawania kolejnych ciosów. Naruto ledwo oddychał. Silne ramię wojownika spoczywało na jego gardle, a chcąc złapać świeżego powietrza do płuc, walnął mężczyznę hełmem w zakrytą głowę. Ale i to poskutkowało. Widocznie dźwięk w blaszanej puszce nie należał do najprzyjemniejszych.
Trudno było mu pokonać dwóch galów. Zwłaszcza teraz, kiedy oberwał buławą w klatkę piersiową. Czuł jakby nie miał płuc. Kaszlnął krwią i ledwo stanął na nogi, łapiąc z ziemi siatkę- ostatnią deskę ratunku. Miał plan i oby był dobry. Zarzucił z trudnością siatkę na broń gladiatora, i pociągnął ją gwałtownie ku sobie. Udało mu się ją wyrwać z jego rąk i z szybkością, na jaką go było stać, wyplątał buławę i uśmiechnął się szyderczo.
Chwilę później zabijał już gladiatora, uderzając w jego głowę ciężką, metalową niemalże maczugą. Jego ciosy nie musiały być silne, aby skręcić głowę przeciwnikowi. Odetchnął z ulgą. Pozostał mu już tylko ostatni. Odwrócił się w stronę gladiatora, który machnął mieczem w jego stronę. Instynktownie uchylił głowę i zadał gladiatorowi okrutny ból w krocze. Współczuł mu z całego serca, gdyż zdawał sobie sprawę ze stopnia bólu w takim miejscu. Ale, co mógł poradzić? Wyrwał mu z łatwością miecz z dłoni i wbił mu go w klatkę piersiową. Ostrze miecza przebiło wojownika na wylot.
Tłum oszalał. Okrzyki radości krążył dookoła jego pulsującej od bólu głowy. Zdawał sobie sprawę, że to jeszcze nie koniec. Miał przecież umrzeć na arenie, a nie przeżyć w wielkim stylu. Już wyobrażał sobie wściekłą twarz legata cesarskiego. Stawiał swoje życie na to, że legat właśnie go przeklina.

- Tego jeszcze nie było… - rzekł senator. Był wielce zdumiony z takiego obrotu akcji. Nie spodziewał się takich umiejętności po człowieku, który nigdy nie był szkolony na gladiatora. Można by rzec, że był pełen uznania dla Traka.
- Czego? – Spytał zdenerwowany legat, któremu krew się wrzała od wściekłości.
- Niewyszkolony niewolnik pokonujący czterech gladiatorów  – odparł spokojnie Baki, uśmiechając się z zadowolenia. – No nic. Chyba musimy go ułaskawić.
- Ułaskawić?! – krzyknął – Musimy go zabić! Miał zdechnąć na tej arenie! Nie mogę sobie pozwolić na… - pełen oburzenia, ściskał z oczu pioruny w stronę senatora.
- Ależ możesz. Musisz pamiętać, że jak plebs jest zadowolony, to nie możesz tego zlekceważyć. Jeśli uniewinnisz Traka, dostaniesz chwałę i uznanie, na których tak bardzo ci zależy. – uśmiechnął się kpiąco na widok miny legata. – Chyba nie chcesz być uznawany za oszusta?
- Powiedziałbym, że raczej z Tracji – odparł, uśmiechając się z szaleńczym błyskiem w oku. Nigdy nie przeszło mu przez myśl, że legat może go ułaskawić.